Odprowadzili nas ciszą.
Thalia od razu zimno stwierdziła, że przed śmiercią przynajmniej mamy szansę zasmakować luksusów - zdziwiło mnie, że w ogóle zauważyła coś, dla większej części ludności Kapitolu zupełnie niewidocznego - zginiemy. Ta kobieta jest dziwna, ani typowa Kapitolinka, ani mieszkanka Dystryktu. Jakby... pochodziła z Dystryktu, a przeniosła się do Kapitolu.
Przecież to niemożliwe!
Wystrój mojego pokoju w pociągu zasługuje na poświęcenie mu chwilki, bo jak miało się kiedyś okazać, już wtedy Snow wiedział, co się święci.
Ściany były w kolorze krwistoczerwonym, nasyconym nienawiścią, okupionym pracą ludzi - ten kolor był dziełem naukowców z Trójki, którzy musieli opracować odpowiedni odcień - już teraz przygotowujący do widoku krwi.
Jedną ze ścian zastępowało wielkie okno, które przestało być oknem w momencie przyłożenia do niego ręki; jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przeniosłam się w świat marzeń, pragnień, najstrytszych myśli, słodkich sekretów. Słońce zalewało moją twarz, czułam gorący piasek pod stopami, przejrzyste niebo było najpiękniejszym widokiem, jaki kiedykolwiek było dane mi zobaczyć. Z oddali wysokie drzewa chyliły się ku mnie, jakby mówiły ,,Chodź do nas, nie zrobimy Ci krzywdy". Błękitna, czysta woda ukazywała kolorowe ryby, zielone meduzy i milion innych stworów, których nazwy były mi nieznane. Postąpiłam krok w kierunku oazy i coś już wtedy powinno skłonić mnie do odwrotu, ale byłam głupia i naiwna. Święcie wierzyłam, że to miejsce z moich snów jest prawdziwe, że to nie ułuda, że jeszcze tylko kilka metrów i zostanę tam na zawsze...
***
Dziewczyna, święcie przekonana, że nic jej nie grozi i zafascynowana nowym zjawiskiem nawet mnie nie zauważyła. Zdążyłam tylko rozeznać się w sytuacji - było zbyt idealnie, nawet jak na nią. To źle wróżyło nam obu. Chodziła jak zaczarowana wśród drzew, zanurzyła stopy w krystalicznej wodzie - z ledwością powstrzymałam się, żeby nie podbiec do niej i nie zrobić tego samego. W ostatniej chwili przeniosłam stopę za próg magicznej krainy - tylko Ashley mogła podołać temu, co za chwilę miało się wydarzyć, cokolwiek by to nie było. Z coraz większym zdenerwowaniem obserwowałam, jak nie dzieje się NIC, co oznaczało, że to COŚ będzie wielkie i groźne, nawe dla niej, która powinna znać swój strach.
Powinna, bo człowiek nie znający strachu... to już nie człowiek.
Nagle COŚ się wyłoniło - w powietrzu zawisła szara, gorąca mgiełka, zwiastująca nadejście kłopotów. COŚ musiało być bardzo duże, bo nie znikała przez kilkanaście sekund, nadnaturalnie długo.
COŚ okazało się być niczym innym, jak starym, poczciwym Szalonym... szkoda tylko, że to nie był on, to był zmiech w jego ciele. Ashley raptownie się obróciła...
Wszystko znikło.
Mogła być lepsza, niż ktokolwiek przypuszczał.
***
Kobieta stojąca w progu mojego pokoju dziwnie na mnie patrzyła, nie podobało mi się jej spojrzenie. Było takie... przeszywające i lodowate.
- Ashley, sądzę, że powinnyśmy porozmawiać. -Ton jej głosu budził we mnie wątpliwości co do jej intencji, ale dobrze się stało, że poszłam z nią do jadalni (tak, w pociągu mieliśmy jadalnię!) pod pozorem rozmowy. Czułam się, jakbym się upiła, byłam zupełnie zdezorientowana, miałam kompletny mętlik w głowie. Nie wiedziałam kim jest ta kobieta, nie znałam jej głosu, jej ruchów, jej twarzy... była mi obca. Kompletnie, całkowicie obca.
Weszłyśmy do jadalni, a mnie uderzyło mnóstwo zapachów - od słodkiego, mdlącego zapachu mięsa w jakimś sosie, aż po ostrą woń pieprzu. Wszystko czułam wyraźnie, dokładnie, każdą przyprawę, każdy składnik wyczukałam oddzielnie. Myślałam, że to normalne.
- Eee... co pani chciała?
Zauważyłam, jak niemal niezauważalnie drgają kąciki jej ust, ale odpowiedziała równie obojętnym tonem, co poprzednio.
- Mów normalnie, Thalia, proszę. Chciałam porozmawiać, ale jak widzę, to będzie trudniejsze, niż myślałam...
Zapytała mnie, od którego momentu mam lukę w pamięci, o moje ostatnie wspomnienie, o cokolwiek, co ostatnie się wydarzyło.
Pamiętałam doskonale.
- Kiedy ten facet... Cass, wywalił mnie z pracy.
Pokiwała głową z wyraźną ulgą, czyli nie było tak źle, o cokolwiek miałoby chodzić. Zaczęła mi tłumaczyć po kolei, że to było wczoraj, że rano były Dożynki, że mnie wylosowała... wtedy jej przerwałam, bo coś mi tu nie pasowało. Zgodnie z powracającymi stopniowo wspomnieniami powinna być nadmiernie rozentuzjozmowana, nadpobudliwa i Bóg jeden wie, co jeszcze.
- Przykrywka? - Zapytałam, dla pewności, że jest ,,tą dobrą". W zamian tylko chłodno się zaśmiała, bez śladu rozbawienia na ustach. Była zimna, dumna i wyrafinowana - zupełnie, jakby została stworzona do bycia arystokratką.
- Dziecko kochane, poczekaj. Daj mi skończyć... poza tym, nieważnie, kim jestem. Ważne kim TY jesteś.
Potem już się nie odzywałam, bo naprawdę bałam się tej kobiety, nienaturalnie opanowanej, niczym maszyna.
Opowiedziała mi wszystko, co widziała w moim pokoju - nie chciało mi się wierzyć, że coś takiego w ogóle jest możliwe. Widząc moją niedowierzającą minę z jeszcze większym uporem wciskała mi, że tak właśnie było... aż uwierzyłam. W końcu musiałam.
- Nie jesteś głodna? Jeśli chcesz, to możesz siadać, chociaż za chwilę powinien być obiad.
Pomyślałam wtedy, że skoro to nie jest obiad, to ona jest moją matką i równocześnie rzuciłam się na jedzenie. W domu nigdy nie widziałam takiej ilości jedzenia, a tutaj... no cóż.
Kilkanaście minut później byłam syta i siedziałam na kanapie pod oknem, intensywnie myśląc. Skoro to coś, co było w moim pokoju (czymkolwiek to coś było i jakkolwiek by nie działało) stało się takie niebezpieczne, to po co dali to do pociągu? W dodatku takiego dla trybutów, skoro mamy być cali i zdrowi, aż do wyjazdu na arenę? Odpowiedź narzuca się sama - żeby mogli obarczyć kogoś winą za naszą śmierć. Niby to zupełnie irracjonalne, bo ani mojemu towarzyszowi doli, ani Cecelii, ani nawet Thalii nie mogliby tego zrobić, wszyscy są teraz zbyt rozpoznawalni, żeby przeprowadzić publiczną egzekucję czy coś w ten deseń.
-Ashley, ziemia! Jesteś tam? - Pierwszy raz od Dożynek odezwał się do mnie Alec, partner - trybut, przy okazji najseksowniejszy chłopak jakiego widziałam.
- Taaaak... jestem.
- Oczywiście, że jesteś, szkoda, że tylko ciałem. - Złośliwy ton Thalii doprowadza mnie do białej gorączki, ale ją ignoruję (chociaż mam coraz większe wątpliwości co do jej pochodzenia i ogólnych informacji dotyczących jej osoby). Ale tak naprawdę mam ochotę wywrzeszczeć jej prosto w twarz, żeby przestała prowadzić te durne gierki. Kobieta odgarnia czerwone włosy za ucho i ironicznie się uśmiecha.
- Daj spokój, okay? Co roku zamęczasz trybutów tymi swoimi docinkami i tekstami typu ,,I tak umrzecie", więc tak naprawdę możesz się nie odzywać, to nic im nie przyniesie. Przede wszystkim muszę was zapytać, czy chcecie trening razem, czy oddzielnie...
W telewizji Cecelia wydaje się taka... słaba, płaczliwa i nieco infatylna*, a tu okazuje się, że jest zupełnie inna. I do tego całkowicie panuje nad sytuacją.
- Niech piękna pani zdecyduje, jaki będzie trening. Oddaję się w ręce Ash.
Muszę przyznać, że mnie zamurowało.
Nie dość, że bez śladu skrępowania Alec mówi do mnie per ,,piękna pani", to jeszcze mówi, że mam o czymś decydować? Ten przystojniak, o którym śniłam po nocach, on?
- Ja... chyba... nie... może. Razem.
Widzę, jak Cecelia gromi wzrokiem Aleca, a potem do mnie mruga. No tak, jasne, pełna kontrola nad podopiecznymi, matka zawsze wie co z dziećmi, zawodowe wykształcenie - psycholog, bla bla bla... bzdury z Kapitolu, ale fakt faktem, że akurat teraz miała pewnie rację, co do sprawy, w której do mnie mrugnęła.
Mam na imię Ashley. Właśnie się zakochałam...
CHYBA.
***
*Ponieważ tracę wiarę w ludzkość, przystępnie wyjaśnię - zdziecinniały, to znaczy infatylny. Z grubsza.
MOGĘ TYLKO PRZEPROSIĆ.
Starałam się, naprawdę, ale wiem, że pewnie nie uwierzycie. To jest dno i nie oczekuję zaprzeczeń, tylko stwierdzam fakt - dno.
Miałm kupę dobrych pomysłów, mnóstwo ich było, ale co tam, musiałam zepsuć spisując to wszystko. Cóż mogę dodać? Nie martwcie się, jeśli opis ,,pokoju-oazy" przewyższy Wasze możliwości wyobrażania sobie czegoś i naginania rzeczywistości - wygląda to jeszcze głupiej, niż jak próbowałam sobie to wyobrazić. Ale nie marwcie się, w następnych rozdziałach wszysko szybciutko się wyjaśni... no, dobra, z tym szybciutko to nie przesadzajmy :)
Zarzucam linkami, ba warto wejść, dziewczyny są najcudowniejszymi bloggerkami jakie znam :)
Bird Everdeen - Loks
O Finnie... i cudownej Faye - Fejf
*-* A mła zaciekawił ten rozdział ... Naprawdę !?! ( Nie martw się ja też często tracę wiarę w ten gatunek). Pani psycholog fajna ;3. (ja se taki krótki piszę bo dużo pracy mam ;-;)
OdpowiedzUsuńBajo :D
Zaciekawił?! Nie żartuj sobie ze mnie, okay? Jest beznadziejny, dobra?
UsuńAczkolwiek zgodzę się, że pani psycholog jest cuuuudooooownaaaaaa!
Nie szkodzi, ważne, że jest :)
xoxo, Spectrum.
Cuuuudo! Właśnie skonczyłam czytać i chcę więcej! Piszesz genialnie, wciągająco - prawie jak Suzanne Collins w "Igrzyskach". :)) Czekam na nowy rozdział. W niektórych momentach zmieniłabym budowę zdania, ale musiałabym być już naprawdę chamska, żeby do czegokolwiek się przyczepić.
OdpowiedzUsuńJasne, możesz mówić "Em" ;)
Ps. ile masz lat?
Wydaje mi się, że poprawiłam. Jak coś zauważysz, to napisz, okay?
UsuńNie! Przestańcie! To jest okropne!
OdpowiedzUsuńAle komplement o Collins mi się spodobał :)
Czekaj czekaj, to ja napiszę (kiedyś) :D
Zaraz sprawdzę, a jak chcesz się czepiać, to proszę - czekam na krytykę, byle konstruktywną.
Fajnie, Em jest krótsze, a sympatycznie brzmi.
I mam prawie 14 lat, choć nie wiem, do czego jest Ci to potrzebne :)
Tak z ciekawości :) wydajesz się bardzo dojrzała i masz świetny styl, a jak na (prawie) czternastolatkę to dość niesamowite. Ja mam skończone siedemnaście, a piszę gorzej od Ciebie. :D Co do konstruktywnej krytyki - szczerze, to czasu brak - jestem na biol-chemie w drugiej klasie i już od pierwszego dnia cisną okropnie, zaczęły się rozszerzenia. Dlatego boję się, żebym nie zaniedbała swojego opowiadania, a tym bardziej skupiać się na innych blogach... :(( Martwię się, żeby przez tę całą naukę nie poszło mi po jakości pisania, ale cóż...
UsuńDobra, dość o mnie, informuj mnie o kolejnych wpisach. :)
Oj tam, przestań słodzić, bo się jak głupia do ekranu szczerzę :)
UsuńBiol-chemie, powiadasz? Plany na przyszłość... dają wycisk, co? Nie martw się, będzie dobrze, zawsze można chwilowo zawiesić, a potem wznowić. Będzie dobrze :)
Se Lily chora, ale kocha Cię tak bardzo, że pisze ten komentarz, by Cię wesprzeć mentalnie <3
OdpowiedzUsuńNo cóż, staranowa czytelniczka, zgdzę się z powyższymi, że masz bardzo dobry styl pisania. NIe muszę w trakcie się zatrzymywać i myśleć: "O co jej, k*rwa chodzi?" Czyta mi się Twoje rozdziału więc gładko i ogólnie jest super :* Na zakończenie jeszcze dodam, że nowy u mła <3
Kc
Lily
Biedna chora Lily :( Zdrowiej szybko!
UsuńAle nie kłam, bo akurat ten rozdział nie ma prawa być DOBRY. Dlatego, że jest ZŁY. Wiesz?
Przeczytałam prolog, bardzo mi się spodobał. Przeczytałam ten rozdział - jestem zachwycona, czekam na następną część i dodaję do rubryczki "Czytam". :)
OdpowiedzUsuńByłoby mi miło, gdybyś zechciała przeczytać mój prolog: klaus-and-caroline-love.blogspot.com
Pozdrawiam :>
Miło mi i przeczytałam (co widzisz po komentarzu :))
Usuń