wtorek, 14 października 2014

Rozdział III - Nie sądzę

Ze wściekłości kopię Tobiasa w brzuch, chłopak jęczy głośno i zgina w się w pół.
Nie żałuję swoich wyborów, nie. Jestem z nich dumna. To dzięki mnie doszliśmy tak daleko. Nie pozwolę, żebyśmy teraz dali się poniżyć myszowatej dziewczynce w wieku wynoszącym całe, okrąglutkie szesnaście lat. Nie pozwolę, żeby mnie wyzywała. Nie jestem niezdarą. Umiem o siebie zadbać.
-Tylko na tyle Cię stać, co? Nie zrobisz nic więcej? Zostaniemy wtedy my dwie, ty i ja. Rozstrzygniemy, która jest ważniejsza.
Poważnie myślę nad propozycją. Czy faktycznie byłoby prościej rzucić to wszystko i przejść do historii, jako zbuntowana? Maszyna? Tobias by mi wybaczył. Jemu nie zależy na władzy. Mi tak.
- Nie cackaj się z nami. Jesteś większa... lepiej wytrenowana... - słowa ledwie przechodzą mi przez gardło. Jest dobra i to wie, co jeszcze chce nam, mi udowodnić? Nie osiągnie już nic, czego do tej pory nie zrobiła. Zostało jej tylko samouwielbienie. - skończ szybko.
Złośliwa mina wykrzywia jej twarz, kiedy mnie słucha. Słaniająca się na nogach muszę wyglądać żałośnie, na pewno tak jest.
Chcę już skończyć.
- No proszę, córeczka tatusia błaga o litość? Panie prezydencie, żadnych zastrzeżeń do jej techniki?! Do tego, że tchórzy?! Powinniśmy być przecież odważni! Bez słabych punktow!
Wiem, że się myli. Stała się taka jak oni. My nie.
Raz, skaczę do przodu.
Dwa, wbijam paznokcie w jej twarz.
Trzy, pociągam palce do dołu.
Alma zalewa się krwią, pluje mi w twarz i uderza pięścią. Czuję ogłuszający ból, mam czerwono przed oczami.
Skąd ta czerwień? Coś ciepłego i gęstego spływa mi po szyi. To nie jest krew. Nie może nią być. Nie dostałam w głowę. Widzę przez mgłę instruktora. Coś mówi do mojej przeciwniczki. Pod sobą czuję gorąco, kleiste, nieprzyjemne. Pachnie metalem.
Och, jak dobrze byłoby teraz zemdleć.
~~~
Moje oczekiwania względem stylistki były dużo wyższe, niż to, co sobą zaprezentowała. Ścięte na jeża włosy w kolorze wściekle zielonym. Kolczyk w brwi, wardze, nosie, uchu, pępku... nie sposób liczyć. Malinka na szyi. Ubrania odsłaniające wszystko to, co zakryć powinny. Wściekle czerwone usta i papieros w ręce.
Takie coś ma mnie przygotować do występu przed całym krajem?
- Pamiętaj, że mają cię zapamiętać. A zapamiętają, jeśli będziesz niegrzeczna. Zbuntuj się, grzeczna dziewczynka idzie precz. Bądź twarda, chamska, pewna siebie, wyłącz się. Tyle wystarczy.
Chamska, pewna siebie i twarda, tak? Moja stylistka, chyba nie wie co mówi. Zdecydowanie nie wie, co mówi. Nie potrafię. Jestem małą, bojącą się dziewczynką, szukam swojego księcia z bajki, a nie przygód. Chcę tylko spokoju.
- Wykolczykujemy cię. Tatuaż też dostaniesz - stwierdziła bez zapytania mnie o zgodę. - A tak w ogóle, jestem Rebecca.
Mamroczę pod nosem, że mi miło, a ona bierze mnie w obroty. Co jak co, ale zna się na tym, co robi. Kolczyki wchidzą w brwi jeden za drugim bezboleśnie, ukłuć nie czuję. Jakby to był sen.
- Farba jest bez metalu, na wypadek, gdyby pole coś nagmatwało. Kolczyki ze srebra, ale raczej nie przyciągną cię na skraj areny... co ci wytatuować? - Stylistka patrzy na mnie z wyczekiwaniem. Pewnie oczekuje ode mnie czegoś w stylu ,,Bóg, honor, ojczyzna" albo ,,Rodzina jest najważniejsza", tylko, że się nie doczeka. Jestem już wystarczajaco ciamajdowata w jej oczach.
- Zrób mi ,,R" na obojczyku.
,,R", jak rewolucja.
,,R", jak rebeliantka.
,,R", jak... jak reżim.
Trudno. Co się stało, to się nie odstanie.
Robienie tatuażu boli jak cholera, w życiu nikt nie kłuł mnie tyle razu w jednym miejscu. Nie płaczę. Płaczą słabeusze, a ja do nich nie należę. Nie płaczę, bo nie mam po co. Nie płaczę, bo łzy nie pomogą. Cierpienie trzeba po prostu czuć.
Nie można ot tak, za pstryknięciem palców, pozbyć się bólu. Szkoda.
Rebecca dmucha mi duszącym dymem prosto w twarz. Krztuszę się, to śmierdzi i piecze.
- Nigdy nie paliłaś, co? Biedna, żałuj. Raczej już nie spróbujesz.
Nie miałam zamiaru próbować tego świństwa, to jest okropne, ohydne. Obrzydliwe.
Kobieta rzuca mi jakąś reklamówką twarz i wychodzi z pomieszczenia zostawiając mnie samą. Zaglądam do środka zawinątka i widzę coś najzwyczajniejszego na świecie - dżinsy i bluzkę. Czerwonozłotą. Spodnie są żółte, wchodzące w pomarańczowy. Po prostu ubrania.
Zdejmuję swoje ciuchy i zakładam te od Rebeki. Są wygodniejsze, od zwykłych ubrań. Nigdy nie nosiłam czegoś bardziej miękkiego i elastycznego. Nie marzyłam, że mogę ubrać coś takiego. Tak naprawdę, to trochę nieprawdopodobne. Cały ten luksus, przepych... wciąż nie mogę się do tego przyzwyczaić.
-Przebrałaś się? - Słyszę zza drzwi stylistkę. Myślałam, że sobie poszła, co bardzo pasowałoby do mojego wyobrażenia o niej. Do wyobrażenia o niej, ale chyba nie tylko mojego...
- Tak.
Rebecca wchodzi do środka z niemrawą miną, ale rozpogadza się, gdy wwidzi, że faktycnie nie musi dłużej czekać.
- Teoretycznie nie powinnam cię zostawiać na ani sekundę samej, ale olać zasady... widać, że się nie potniesz jabłkiem, żelkami ani czekoladą. Wkładaj buty.
Tym razem rzuca mi podaje mi parę niebotycznie wysokich szpilek. Przez moment patrzę na buty bez słowa, a potem odwracam się w stronę Rebeki.
- Żartujesz sobie, prawda? Nie muszę tego zakładać? Zaraz wyjmiesz inne, niższe, na których będę umiała stać. Prawda?
Ona tylko uśmiecha się do mnie szeroko, jest w niej coś z szaleńca. Rozumiem, że mam założyć na nogi to coś i utrzymać się w tym stojąc. Sięgam po buta z zamiarem założenia go, kiedy stylistka odzywa się do mnie.
- Nie będziesz musiała ich zakładać, jeśli tylko będziesz grzeczna. Grzeczna Ashley dostanie normalne buty, niegrzeczna nie.
Ona zdecydowanie nie jest do końca zrównoważona psychicznie. Z filmu, który    miałam okazję zobaczyć raz w życiu zapamiętałam tylko zwrot ,,bądź grzeczna" i obłąkańczy uśmiech na ustach oprawcy, taki, jaki ona teraz ma. Zbliża się do mnie, krok za kroczkiem, a ja jestem sparaliżowana strachem. Nie mogę się ruszyć, oddychać, mrugnąć. Ta scena coś mi przypomina. Horror, coś w rodzaju historii z książki.
Rebecca wybucha śmiechem.
- Widzisz, jak łatwo ulegamy stereotypom i zapamiętanym skądś sytuacjom? Żałuj, że nie widziałaś swojej miny. Bezcenna.
Gdybym miała opisać stylistkę w trzech słowach, byłyby to ,,obłąkana", ,,niezrównoważona", i, o dziwo, ,,chorobliwie, nadnaturalnie inteligentna".
Tego trzeba się w niej bać.
W koncu, po długich namowach, dostałam normalne buty. Płaskie. Bez dwustumetrowej platformy. Takie, w których dam radę stać, będę czuła się pewnie. Nie tak, jak zwierzyna łowna.
Rebecca odprowadziła mnie do czegoś w rodzaju wielkiej hali, skąd mieliśmy wyjeżdżać. Na rydwanach. Jak Juliusz Cezar, tylko, że bez aureoli chwały i nie zatryumfowaliśmy w żaden sposób. Chwilę stałam przy rydwanie sama, a potem przyszedł grecki bóg Alec w asyście zdegustowanej Cecelii. Na powitanie usmiechnął się, a ja dostałam palpitacji serca i wpadłam na znakomity pomysł. Trzeba by coś przeskrobać, żeby nas zapamiętali, nie tylko z wyglądu i ubioru, ale też z zachowania. To byłoby bardziej pożyteczne, niż stanie na tym napędzanym końmi pojeździe i szczerzenie się do tłumów jak psychol.
Cecelia zaczęła mówić o tym, żebyśmy się nie zbłaźnili, Alec stał i patrzył mi ,,w oczy", a ja zastanawiałam się, czy już dostałam zawału, jestem w trakcie, czy dopiero za chwilę dostanę. Korzystając z chwili wolnego, przyjrzałam mu się uważniej.
Alec był zbyt przystojny, jak na zwykłego mieszkańca Ósemki. Powinien pozować rzeźbiarzom, albo promować drogie Kapitolińskie marki ubrań. Do tego miał zadziorny uśmieszek i był dość inteligentny, czyli w sumie dobrze byłoby mieć go za sojusznika na arenie. Jeśli miałabym z nim sojusz, moglibyśmy więcej osiągnąć, kto wie, może nawet wygrać? Szanse nas obojga zwiększyłyby się wielokrotnie. Tak myślę.
,,Dziesięć", oznajmił głos z głośnika.
Ale czy on chciałby sojuszu? Nie sądzę, ciamajgowata dziewczynka mówiąca przez sen nie na wiele mu się zda. Z drugiej strony, ta sama ciamajgowata dziewczynka potrafi cośtam upolować, złapać, złowić, zebrać...
,,Jeden".
Gdy rydwan ruszył, złapałam Aleca za rękę. Jego uścisk był bezpieczny i ciepły, nie chciałam go puszczać. Nie musiałam tego robić. Nie powinnam. Inaczej bym ię przewróciła.
- Ashley, na trzy skaczemy na ziemię.
Jeden wypadło na moment podjechania pod pałac prezydencki.
Dwa na wyjście Snowa z pomieszczenia przylegającego do balkonu.
Trzy na rozpoczęcie przemowy.
- I niech los zawsze wam sprzyja!
Alec pociągnął mnie za rękę. Był zdeterminowany, żeby wkurzyć wszystkich, poczynając od Snowa, kończąc na jakimś Kapitolińskim smarkaczu. Bardziej, niż ja.
Biegliśmy wśród ochów i achów tłumu, nie zwracałam uwagi na nic, oprócz przyspieszonego rytmu bicia naszych serc. Musieliśmy przebyć dystans kilometra, ale to było zbyt mało, zbyt krótko. Włosy wpadały mi na twarz, adrenalina wypełniła żyły, a myślałam o jednej rzeczy - nie daj się złapać. Jestem sprytniejsza od reszty. Szybsza. Inna.
Ale czy dam radę postawić się głowie państwa?
Nie sądzę.
*********
Hi, guys!
Przychodzę do Was z tym oto gówienkiem i błagam na kolanach - nie bijcie, proszę. Błagam. Pliiisss...
Starałam się jak nie wiem co. Spociłam się jak nieludzkie stworzenie, ćwicząc i pisząc. A niby mam dezodorant 48 godzin...
Anyway. Nie wyszedł tak, jak chciałam. Znowu chyba zawaliłam kwestię uczuć... :/ Podoba mi się tylko pierwsza część. Pozwalam myśleć, kto tam...
I odsyłam do mojego ukochanego Liska, który Was nie zawiedzie i wzbogaci przeżycia związane z Tobiasem :D
lisie-serce.blogspot.com